
Indie – jako najliczniej zaludniona gospodarka i demokracja świata – oferują ogromny wachlarz biznesowych możliwości. Dotyczy to oczywiście zarówno biznesu na ogromną skalę, jak i drobnych lokalnych, a często się zdarza, że rodzinnych inicjatyw zarobkowych. A ten samorodny, wszechobecny, drobny biznes obejmuje sobą praktycznie wszystko, co tylko może być przydatne: naprawa sandałów, smażenie kukurydzy wprost na rozgrzanym drewnie:
i raz jeszcze:
czaj jak na zdjęciu powyżej, jednak nie był to zwykły czaj, a czaj ajurwedyjski, naprawdę smaczny i w bardzo miłej atmosferze podany (co zresztą widać), może to być już uprażony popcorn:
różnego rodzaju figurki i inne wprost niezbędne rzeczy:
i jak poprzednio:
joga, joga, wszędzie genialny najlepszy w okolicy kurs jogi:
encore une fois joga, jednak tym razem proszę spojrzeć na niebywałą fikuśność asany (pozycji), w końcu to przecież nie byle jaka loga, a joga siedmiu mędrców (saptarshi)!:
I jeszcze raz czaj, teraz jednak z bliska (deszcz nagle zaczął lać, a człowiek bez parasola w samym środku niczego, więc schronił się wewnątrz domowej wytwórni czaju):
i inni członkowie rodziny:
Jednak ulewa się skoczyła i trzeba ruszać dalej do pracy:
I dalej:
Jednak nie każdy musi iść dalej:
Można przecież zresztą łapać klienta prosto z ulicy, czyli ze ścieżki, po której właśnie idzie:
I teraz dochodzimy do sedna. Owi dziwni mężczyźni, ni to asceci, ni guru, nie do końca bezdomni (wielu z nich ma domy i całkiem schludne jak na życie wędrownego ascety szaty), doskonale zaadoptowali się do obecnej koniunktury na poszukiwanie oświecenia. Mamy przecież tysiące szkół jogi w Indiach, które jednak nie spełniają żadnych kanonów dobrej szkoły jogi, mamy przemysł spodni, t-shirtów, toreb i innych rzeczy, które turyści z Zachodu kupują, bo z tym im się Indie kojarzą (a żaden Hindus nie chodzi tak ubrany) – wszystko to jest idealną odpowiedzą na potrzebę – nazwijmy to – materialnej duchowości. Podobnie więc i owi professional babas/yogis/guru/asceci doskonale wpasowują się w tę potrzebę, a przynajmniej zdają się wpasowywać. Bo czy turysta jest tak głupi, by nie zwęszyć podstępu i dać się nabrać? Oczywiście, że nie jest.
W temacie indyjskiego biznesu przypominamy naszych zacnych Sponsorów: